Po dentyście przeszłam się nad Wisłę, posiedziałam dłuższą chwilę na kamieniu, i podziwiałam Wisłę i jej drugi brzeg, opromienione przez Słońce, które oparło się ciepło o moje plecy.
W oczach światło popołudniowe, sierpniowe, a w uszach szum miasta, w powietrzu czuć jeszcze posmak wakacji, ale większe natężenie dźwięków wyraźnie daje do zrozumienia, że oto nadszedł ich kres, „powrót do szkoły”, jak powiedzieliby Francuzi (la rentrée). Za mną na innym kamieniu siedziały dwie panie i rozmawiały po grecku, wyłapuję już kilka słów po pobycie na Cyprze i naturalnie moje myśli szybują ku przyjaciółce z tego kraju, i znowu myślę, że chciałabym się nauczyć i tego języka (tylko po co? Oczywiście mogłabym rozmawiać właśnie z nią, ale poza tym raczej mi się nie przyda ta umiejetność, warto nauczyć się wreszcie dobrze włoskiego…).
Gdy słońce zaczęło już zmierzać ku wieczorowi, wstałam i skierowałam swe kroki ku kładce – żeby tylko jeszcze złapać trochę więcej promieni z góry (często zdarzają mi się takie przedłużone pożegnania). Weszłam tam, stanęłam przy wysokiej barierce – ale nie tak znów wysokiej, żeby… moje myśli były różne, takie, które ktoś nazwałby mrocznymi, ale było to suche rozumowanie; patrzyłam też na wyraźnie zaznaczające się mielizny, na jednej osiadło zwalone drzewo, później patrzyłam tylko na wodę i na rysujące się na niej pod wpływem falowania wzory, znów naszła mnie myśl, że chciałabym to umieć namalować, więc później zaczęłam się zastanawiać czy w moim wieku jeszcze byłabym w stanie opanować podstawy rysunku, i czy jest do tego niezbędny talent, bo zawsze uważałam, że takowego nie posiadam.
Później wracałam do domu na piechotę, przez tereny znane z dawnych czasów (chodziłam tędy na studia), zauważając szczegóły architektury i krajobrazu, które wydały mi się całkiem nowymi, nieznanymi, ale to chyba niemożliwe? Czy aż takie mam dziury w pamięci… a może po prostu nie podnosiłam wtedy wzroku i nie zwracałam uwagi. Tak, to pewnie to. Lubię chodzić po moim mieście, znanym od dziecka, i obserwować to, co do tej pory zawsze pomijałam, albo poznawać nowe elementy. Stare i nowe. Nie trzeba daleko jeździć. Mam ochotę sprawdzić informacje o tych budynkach i miejscach. A jednocześnie nie chcę tego robić, bo wtedy tracę dystans i znów jestem zagrzebana w szczególe, a poza tym chcę podróżować tak jak Herbert, na wyczucie, włóczyć się gdzie poniesie intuicja, to ożywcze i można wypłukać umysł z całego chaosu i hałasu.
Może to dlatego, że już dawno nie byłam na mieście, ale miałam wrażenie, że ten spokój i łagodny gwar jest irracjonalny, za duży, że to jakiś rodzaj przygotowania. A może to moje chore wizje.